O BLOGU

 

Ten blog, z założenia, ma mieć formę podręcznej książki kucharskiej, którą mam w telefonie.  By w pełni z niego korzystać, warto włączyć wersję na komputer (na samym dole ekranu). Po prawej stronie pojawi się wówczas lista tagów – produktów. Taki spis pomaga mi zaplanować pichcenie z uwzględnieniem warzyw, które obecnie mam w domu. Pytanie: „Co zrobić z połową kapusty, która urlopuje w mojej lodówce?” przestaje być kłopotliwe. Klikam „kapusta” i mam już ze 3 pomysły na urządzenie dla niej wycieczki do gara. Spisywanie – przynajmniej części – dań, które zrobiłam do tej pory pozwala mi przypomnieć sobie o nich po dłuższym czasie. Blog to dla mnie po prostu nowsza, praktyczniejsza wersja zeszytu z przepisami. Jako, że ma służyć przede wszystkim mi i nie myślę o nim w wymiarze komercyjnym – może być fragmentami niedopracowany, a zdjęcia rozmaitej jakości. Bywa również, że nie dodaję tu niczego nowego miesiącami. Co wcale nie oznacza, że w tym czasie niczego nie jem;)

Blog pełni dla mnie również funkcję motywacyjną. Działa to na różne sposoby; blog jest: 

- publiczną deklaracją, z której trudno się wycofać ("żyję zdrowo"), 

- dobrą zabawą (jakiej kombinacji kulinarnej jeszcze tu nie było?),

- wyzwaniem (wpadnę na nowy pomysł!),

- wizytówką sumienności (wstyd go tak długo zaniedbywać).

Wszystkie te małe autoperswazje sprawiają, że, pomimo chwilowych zejść ze ścieżki, wciąż podążam w wybranym kierunku. Zmiany nawyków żywieniowych wymagają pewnych wyrzeczeń, planowania, szukania rozwiązań. Spora część najbardziej dostępnych produktów spożywczych przecież przestaje być akceptowalną opcją. Dla mnie to nie zawsze jest łatwe, szczególnie organizacyjnie. Motywuję się zatem na różne sposoby. Jak to mówią "whatewer works - works".  Nie będę z tym dyskutować.

 


Jeśli uważasz, że skorzystasz zaglądając tu - be my guest.

 

Staram się zapisywać tu przepisy najprostsze, z łatwo dostępnymi składnikami. Dzięki temu się nie zniechęcam. Wykluczenie w całości produktów odzwierzęcych nadal w praktyce jest dla mnie trudne – szczególnie, że gotuję dla całej rodziny (poza tym pomiędzy ideały wkracza życie). Gdyby wprowadzanie naturalnych, roślinnych dań na co dzień miało być łamigłówką – dałabym sobie szybko spokój. Im prostsze rozwiązania – tym szybciej je opanuję. Jeśli zatem szukasz czegoś wyrafinowanego – raczej tego tu nie znajdziesz.

 

Pewnie nigdy nie nazwę siebie w stu procentach weganką ani nawet wegetarianką. Takie etykietki w moim przypadku byłyby zresztą mylące. Jeśli zaprosisz mnie na grilla, bez obaw – nie przyniosę ze sobą swojego kalafiora i nie zajmę nim wszystkich raszek. Gdzieś tam mam w domu podręcznik savoir vivre. Gdy moje dziecko mówi: „Nie cuduj i zrób wreszcie kurczaka” – przestaję terroryzować je kotletami z ciecierzycy… Jemy kurczaka razem (!) Poza tym nadal lubię kawę z mlekiem. Moim celem jest po prostu to, by jak najczęściej zastępować produkty odzwierzęce roślinnymi. Im łatwiejsze jest dla mnie gotowanie po wegańsku, tym częściej mięso i sery schodzą na margines. I to mi wystarczy. Mimo, iż – jak widać – nie podchodzę do tych spraw restrykcyjnie, samo ograniczenie ilości produktów odzwierzęcych na talerzu pomogło mi poprawić wyniki badań (np. przywrócić do normy cholesterol) i trzymać w ryzach wagę (jeśli z jakichkolwiek medycznych powodów jest to trudne - weganizm bardzo pomaga). Zdaję sobie również doskonale sprawę z wpływu przemysłu „zwierzęcego” na środowisko, wiem też jak potwornie się zwierzęta traktuje. I choć gatunek ludzki pewnie zawsze będzie najgroźniejszym ze szkodników, wierzę w wartość małych kroków czynionych dla braci mniejszych i natury w ogóle: jedzenie mnimalnych ilości tego, co odzwierzęce, ograniczanie zużycia plastiku, zaprzestanie kupowania kolejnych kląkrów oraz ciuchów i zawalania wysypisk czymś, co się znudziło, podlanie młodego drzewka na osiedlu czy adoptowanie czworonoga. Po prostu robię tyle, ile jestem w stanie, by nie zostawić po sobie planety w dużo gorszym stanie, niż ją zastałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz